Wieczór Ze Słuchowiskiem

"Wezwanie"
Andrzej Mulraczyk

Reżyseria: Zdzisław Nardelli
Emisja: 1969-11-30

Średnia ocena: 5
Oddanych glosów: 1
Tagi:

rs67pl
2023-10-27 10:26

download (link dostępny po zalogowaniu)

Reżyseria - Zdzisław Nardelli
Realizacja akustyczna - Sławomir Pietrzykowski

Obsada:
Irena Eichlerówna - Wdowa
Andrzej Łapicki - Narrator
Jan Matyjaszkiewicz - Pan Brzuch
Zdzisław Mrożewski - Admirał
Bronisław Pawlik - Pan Recepta
Irena Kownas- Kobieta

Premiera: 30 listopada 1969;  czas 55 min.

Wezwani tajemniczym zaproszeniem, czwórka mężczyzn przybywa do samotnej willi, której mieszkanka zarzuca im spowodowanie śmierci jej męża.

https://encyklopediateatru.pl/przedstawienie/59050/wezwanie

Empty
2023-10-27 16:02

W słuchowisku jako jeden z czterech mężczyzn wystepuje również niewymieniony tutaj a charakterystyczny Czeslaw Roszkowski.

rs67pl
2023-10-28 10:32

Czesław Roszkowski - Pan Róża

Dzięki, Empty, a wydawało mi się, że czeski błąd w nazwisku autora wyczerpuje moje możliwości pomyłki ;)

Empty
2023-10-28 12:35

Nie ma za co. Dziwne ze Encyklopedia Teatru nie podaje w tym sluchowisku osoby Roszkowskiego. Tez jakiś ich błąd zresztą na ET zdarzają sie błędy i pomylki.Po prostu nie nalezy bezgranicznie ufać Encyklopedii Teatru a tylko wlasnemu odsluchowi nagrań.

Robertus
2023-10-28 13:05

w BTPR jest poprawnie :)

Empty
2023-10-28 14:10

Witaj Robertus. Pozdrawiam po dluzszej nieobecności.  To znaczy "naszej wspolnej nieobecności" bo portal odwiedzam często. Chcialem z Toba poruszyc sprawe starych sluchowisk ktore obecnie udostepnia za darmo PR. Chwała im za to ze udostępniają ale szczerze muszę przyznac ze Twoje sluchowiska jakos mnie przejmowaly i poruszaly a te z lat 50tych ktore udostepnia teraz PR jakos mnie nie wzruszaja nic nie wbilo mnie w fotel tak zeby mi szczęka opadla z wrazenia. Nie wiem,moze to kwestia tematyki doboru autorów tych sluchowisk ale nie trafilem do tej pory w tych podcastach na petardę!!! Choc oczywiście wszystkich podcastow PR nie wysluchalem jeszcze. Pamiętam jakiś czas temu jak sluchalem przez Ciebie udostępnionego sluchowiska MARJORIE wg Amerykanki Joanny Gould i choc bylo dlugaśne to wysluchalem go z zapartym tchem w jeden wieczór. Poleć mi może cos z tych podcastow ale coś niebanalnego i nie Fredre na przyklad. Sluchasz ich w ogóle? Zbyt banalne te sluchowiska z lat 50tych( Sznurek ojca Hauchecorne'a) albo zbyt dydaktyczne (Rozmowy zmarlych w rez. Kazimierza Rudzkiego lub Dziady Mickiewicza) a przecież nie jestesmy w szkole. Czlowiek szuka raczej rozrywki a nie tylko mądrości wieszczów i dydaktycznych lektur. Może jest tam jakaś zaskakująca zapomniana perełka radiowego teatru wygrzebana z przepastnych archiwów PR? Widać po tym co umieszczają ze wolą stawiać na dydaktyke niz na rozrywke choc to tez zapewne kwestia praw autorskich bo i w latach 50 tych PR realizowalo sluchowiska wybitne ale w tych ich podcastach na razie na WYBITNE sluchowisko nie trafilem. Mogliby umieścić cos lepszego np.kryminaly ale zapewne chodzi jak zwykle o kasę.

Ja też
2023-10-28 14:35

No właśnie.... ja mam tak samo. Robertusie masz jakieś perełki?

Robertus
2023-10-29 07:53

Ponieważ ten portal dość często odwiedza - nieoficjalnie - jedna z dowódczyń żagla Teatru Polskiego Radia na okręcie jego archiwum - zapewne potwierdzi moje słowa. Nie, no moich słów nie potwierdzi - jak mniemam - ale może opatrzy je w inną formę stylistyczną, zachowując ten sam sens.

Słuchowiska są przypominane udostępniane w miarę chronologicznie. Teraz idą te najstarsze. Ja osobiście wątpię, by dopłynęli do początku l. 60-tych. Nie mamy oczywiście zielonego pojęcia czy dają wszystkie zachowane do dnia dzisiejszego słuchowiska. I pewnie się nigdy nie dowiemy.

Wysłuchałem paru. Bardzo mi się podobała "Pierścień i róża" z prawdopodobnie debiutem radiowym, i to w maleńko epizodycznej roli (1-2 zdania) Tadeusza Janczara [pokojowiec królewski]. Poleciłbym spokojnie: ze względu na aktorstwo Mrozowskiej i Kaliszewskiego "Fircyka w zalotach", "Mąż i żona" [zapis spektaklu z Teatru Kameralnego] z wielkimi kreacjami Kreczmara, Romanówny, Wołłejki oraz Kreczmarowej, słuchowiska reżyserowane przez znakomitego radiowca Michała Meliny [dużo u niego grał Łapicki], te z udziałem pierwszego w XX wieku specjalisty od ról Fredrowskich, wielkiego scenicznego maga Jerzego Leszczyńskiego - słyszymy go m.in. w głównej roli Jenialkiewicza w "Wielkm człowieku do małych interesów" [co jest kuriozalne - nie został wymieniony w opisie] ale także jako Zagłobę w radiofonizacji fragmentu "Potopu", pierwszą rejestrację spektaklu łódzkiego Teatru im. S. Jaracza "Buonaparte i Sułkowski" z pierwszą dużą rolą sceniczną (i radiową) Emila Karewicza, czteroodcinkową radiofonizację "W pustyni i w puszczy" z małym Stefkiem Friedmannem jako Stasiem oraz nieśmiertelną kreacją Wieńczysława Glińskiego w roli Kalego, kolejne wybitne słuchowisko dla dzieci - "Książę i żebrak" z podwójną rolą znakomitej Ireny Kwiatkowskiej, dalej "O tym jak krawiec pan Niteczka..." z przezabawną rolą Wiesława Michnikowskiego w roli tytułowej, ktorą to nawet wspominał w wywiadzie-rzece sprzed kilku lat oraz Władysława Hańczy ... śpiewającego piosenkę o dźwięcznym tytule "Patataj", "Pigmaliona" z Woszczerowiczem i Mikołajska, "Makbeta" ze Szczepkowskim jakiego nie znamy w roli tytułowej, "Postaw sukna" wg fragmentu "Potopu" z równie nam nieznanym Szczepkowskim w roli Kmicica, Białoszczyńskim - księciem Bogusława (po 14 latach w wersji serialowej zagra księcia Janusza) i Kurnakowiczem - wymarzonym Zagłobą oraz te z cyklu Teatrzyk Eterek czyli poprzednika KSP. Znakomite role w rysach satyrycznych kreowanych przez Mularczyka, Kwiatkowską i Fijewskiego.

Lata 50 i początek 60 to oczywiście mocno srebrny, a nawet pozłacany okres Teatru Polskiego Radia. Ale złoty nastaje dopiero w połowie l. 60-tych, kiedy dla TPR zaczynają pisać i przez wiele lat będą to kontynuować, wielcy twórcy słuchowisk oryginalnych. Moje serce skłania się ku Janickiemu, Mularczykowi, Terleckiemu, Posmysz, doceniam również już bez tak wielkiej estymy Iredyńskiego czy Terleckiego. W tym też czasie pojawia się cykl Codziennie powieść w wydaniu dźwiękowym, Radiowy Teatr Sensacji czy inaugurowany w 1969 r. najbardziej do dziś znany i hołubiony cykl słuchowiskowy Teatrzyk Zielone Oko.

Zanim więc reżyserzy i inni twórcy radiowi wpadli na pomysł, by adaptować na potrzeby słuchowisk w/w zajmowano się głównie klasyką, tragiczną i komediową, sporadyczne bajkami i baśniami. Dodatkowo zaraz po wojnie, tzn. przez ok. 15 lat, Teatr Polskiego Radia uzupełniał teatr, w 95% przypadkach bez udziału filmu, w kwestii kontynuowania kariery aktorów przedwojennych, w większości z charakterystyczną manierą w głosie i rzadko kiedy naturalną. Niektórym to przeszkadza, może więc utrudniać odbiór słuchowisk. Ale pamiętajmy, że są to tak wielkie nazwiska jak Mieczysława Ćwiklińska, Janina Romanówna, Karolina Lubieńska, Jerzy Leszczyński, Aleksander Zelwerowicz, Wojciech Brydziński, Elżbieta Barszczewska, Antoni Różycki, Franciszek Dominiak, Aleksander Żabczyński. Pojawiają się aktorzy, których wojna zaskoczyła w wieku młodzieńczym bez rozwiniętej w mocniejszym stopniu kariery teatralnej - Jan Kreczmar, Halina Michalska, Mieczysław Milecki, Alfred Łodziński, Henryk Borowski, Jan Świderski, Zofia Małynicz, Leon Pietraszkiewicz, ci którzy kończyli edukację w podziemnych kursach lub tuż przed wojną - Hanka Bielicka, Danuta Szaflarska, Jerzy Duszyński, Andrzej Łapicki, Wieńczysław Gliński, Czesław Wołłejko, Antonina Gordon-Górecka, Hanna Skarżanka, Janusz Bylczyński, Zofia Mrozowska, Aleksandra Śląska, Tadeusz Łomnicki, Zygmunt Maciejewski, Lech Ordon, Ignacy Gogolewski, Bronisław Pawlik, Igor Śmiałowski, Maciej Maciejewski, Mariusz Dmochowski, Mieczysław Czechowicz, Tomasz Zaliwski. Są także ci, którzy dzięki kontynuowaniu kariery filmowej po 1945 r. rozwinęli emisję swoich głosów do bardziej naturalnych a tacy najbardziej "kupowali" nowych widzów i słuchaczy. Pamiętamy wszyscy Kazimierza Opalińskiego, Jana Ciecierskiego, Janusza Warneckiego, Tadeusza Fijewskiego, Stanisławę Perzanowską, Jerzego Pichelskiego, Tadeusza Białoszczyńskiego, Władysława Hańczę, Janusza Strachockiego, Józefa Kondrata, Feliksa Chmurkowskiego. Duże znaczenie mieli aktorzy różnych lat, którzy wcielali się w role w "życiowych" radionowelach : "Matysiakowie" - od 1956 r. - wspomnieni Ciecierski, Perzanowska, Fijewski i Szaflarska, Stanisław Jaworski, Józef Nowak, Helena Buczyńska, Tadeusz Janczar, Wanda Łuczycka, Jadwiga Chojnacka, Czesław Kalinowski, Kazimierz Dejunowicz, Edmund Fidler, Aleksander Dzwonkowski, Mieczysław Stoor, Konrad Morawski, Wiesław Michnikowski, Janina Munclingrowa, Zdzisława Życzkowska, Roman Kłosowski, Witold Skaruch, Ryszard Pietruski, Jarema Stępowski, Józef Maliszewski, Barbara Drapińska... oraz "W Jezioranach" - od 1960 r. - wspomniani Opaliński, Maria Żabczyńska, Zygmunt Kęstowicz, Wanda Majerówna, Katarzyna Łaniewska, Bogusz Bilewski, Janusz Paluszkiewicz, Stefan Śródka, Elżbieta Wieczorkowska, Tadeusz Bartosik...

Warto też wspomnieć że znaczna część siły wybitnych aktorów radiowych właśnie mniej więcej w tym czasie "spłynęła" z innych ważnych ośrodków teatralnych - Łodzi, Krakowa, Gdańska, Poznania, Wrocławia. A że w tych czasach i w TPR i w TTV panowała regionalizacja, więc mimo, że byli wcześniej aktywni zawodowo w słuchowiskach ogólnopolskich zaczęli występować dopiero od angażu w stolicy. I tu też lista - oczywiście niepełna - jest imponująca. Barbara Rachwalska, Barbara Horawianka, Wiesława Mazurkiewicz, Bogdan Baer, Mieczysław Voit, Emil Karewicz, Edmund Fetting, Stanisław Zaczyk, Janusz Zakrzeński, Stanisław Jasiukiewicz, Ignacy Machowski, Eugenia Herman, Halina Mikołajska, Piotr Pawłowski, Gustaw Lutkiewicz, Stanisław Mikulski, Andrzej Szalawski, Zdzisław Mrożewski, Seweryn Butrym, Gustaw Holoubek, Henryk Bąk, Mirosława Dubrawska, Krzysztof Chamiec, Kazimierz Meres, Henryk Machalica, Władysław Kowalski, Eugeniusz Robaczewski, Aleksandra Karzyńska, Barbara Krafftówna, Kalina Jędrusik, Wiesław Drzewicz...

Grupę tych znanych z ekranów i telewizorów wybitnych aktorów uzupełniali ci, którzy w całości lub prawie w całości poświęcili się poza karierą teatralną, radiowej i osiągali w tej dziedzinie szczyty. Władysław Kaczmarski, Stanisława Stępniówna, Anna Wróblówna, Zdzisław Tobiasz, Witold Sadowy, Marek Dąbrowski, Aniela Rolandowa, Danuta Nagórna, Zbigniew Obuchowski, Tadeusz Chmielewski, Zygmunt Bończa-Tomaszewski, Stefan Brem, Janina Nowicka, Janina Seredyńska, Mieczysław Serwiński, Anna Jaraczówna, Helena Gruszecka, Włodzimierz Press...

I w tym też czasie zaczęli pojawiać się aktorzy tuż po szkole zaangażowani do Warszawy - Zbigniew Zapasiewicz, Józef Duriasz, Hanna Stankówna, Marian Kociniak, Teresa Lipowska, Wojciech Duryasz, Janusz Bukowski, Ewa Wawrzoń, Jerzy Karaszkiewicz, Maciej Rayzacher... W następnych latach - tu już skrótowo - Piotr Fronczewski, Stanisława Celińska, Jerzy Matałowski, Joanna Jędryka, Krzysztof Machowski, Andrzej Zaorski, Zofia Saretok czy Damian Damięcki, Krzysztof Kowalewski... Kolejny napływ był w l. 70-tych. W tym samym momencie kolejna "partia" silnych aktorów z czasem rozgłośni warszawskiej PR spłynęła do stolicy i zaczęła pojawiać się w słuchowiskach - Anna Seniuk, Wanda Stanisławska-Lothe, Janusz Kłosiński, Leszek Herdegen, Jerzy Przybylski, Marek Walczewski, Jerzy Kamas, Tadeusz Włudarski, Andrzej Kopiczyński, Włodzimierz Bednarski, Franciszek Pieczka, Witold Pyrkosz, Anna Ciepielewska, Stanisław Niwiński... Kolejni młodzi : Marek Kondrat, Krzysztof Kolberger, Adam Ferency, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Kazimierz Kaczor I tak, bez wątpienia lata - mniej więcej - 1965-90 to złoty okres TPR. 

I ta wieloosobowa grupa czasem większa, czasem mniejsza tworzyło przez 30 dekad wiele wybitnych słuchowisk. Kiedy nasi przyjaciele z podcastów i archiwum dojdą do roku 1965 choćby przy takim tempie? No chyba nie doczekamy... Jakiś 2050? 2065? Ale kogo jeszcze wtedy będą interesować Ci aktorzy i te słuchowiska?

Ci, którzy kontynuowali karierę jeszcze w połowie l. 60-tych w większości dostosowali się do coraz bardziej naturalnego stylu gry. Było parę wyjątków, wśród których prym wiodła wciąż śpiewająca rozwlekłymi samogłoskami Nina Andrycz. Ale to wiedzą wszyscy ci, którzy tę aktorkę widzieli na scenie, filmie, teatrze telewizji. 

steve48
2023-10-29 10:44

Pięknie napisane, dzieki Robertusie!

Empty
2023-10-29 10:59

Dziękuję Robertusie za wyczerpującą odpowiedź. Zanosi sie na to ze na prawdziwe arcydziela jezeli chodzi o te podcasty przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać jeśli w ogóle będą je zamieszczali sukcesywnie. Póki co ,z Twoich sugestii, mam wielka ochote wysluchac KSIĘCIA I ŻEBRAKA ze wspaniałą Ireną Kwiatkowską.A propos PIERŚCIENIA I RÓŻY jest tu tez udostępniona przeze mnie w 5-ciu częściach realizacja z Mirosławą Dubrawską , Krystyną Królówną i Dominiką Ostałowską  z 1995 w reż. Andrzeja Zakrzewskiego. Też niezła. Dziękuję i pozdrawiam.

Empty
2023-10-29 19:56

Drogi Robertusie,

To  teraz ja Ci zrobię króciutki elaboracik. Ciekawym przypadkiem w historii polskiej sceny jest też aktorka występująca w roli wdowy w powyżej zamieszczonym sluchowisku Mularczyka- Irena Eichlerówna.Slyszalem ją w paru sluchowiskach. Znawcy twierdzą ze byla aktorka wybitną ale zarazem nieznośną i miala za nic innych aktorów. Uprzykrzala zycie m.in. Andrzejowi Łapickiemu,Erwinowi Axerowi a rezyser Robert Glinski musial oddac jej reżyserie spektaklu TTV WSPOMNIENIE w latach 80tych bo mowiac delikatnie byla nie do zniesienia we współpracy jako aktorka. Tak relacjonowal Glinski w wywiadzie TVP. Na pewno byla aktorka niebanalną i nieco juz dzis zapomnianą ale o wielkim talencie i charyzmie i paradoksalnie tą swoją wrednością wygrywala, miala malo porazek i odnosila duze sukcesy na scenie mimo wszystko. Szczerze mowiac jak patrze na jej zdjecia to ma twarz zimnej wynioslej suki. Aktorka-ewenement!!! Aktorka totalna!!!

No i mam jeszcze prośbę. Poleć mi jakies sluchowiska z piękną muzyką np. muzyką poważną bo zauważyłem ze w niewielu sluchowiskach sa znane tematy muzyczne a bardzo lubię takie wstawki np Bacha lub Mozarta kawalek lub jakieś znane szlagiery na przykład. Pozdrawiam

Robertus
2023-10-30 07:09

No tak... Pominęło mi się panią Lenę. Trzeba zawsze pamiętać. Pomija się Andrycz, nie Eichlerównę :) Lata powojenne to nie dwudziestolecie ani tym bardziej wiek XIX gdzie Warszawa, Kraków, Lwów czy Wilno było podzielone na dwa wrogie obozy, z których jeden był przykładowo za panią Q a drugi za panią X. Co ciekawe - były takie długotrwające wojny, z przekupywaniem klakierów, wykupywaniem miejsc w dziesiątkach itd. tylko raczej wobec pań. Jest taka scena w "Modrzejewskiej" gdzie Jan Jasiński (Bronisław Pawlik), dyrektor teatru krakowskiego że koniec wojny na spektakle, trzeba doprowadzić do wojny na role. Postanawia wystawić "Marię Stuart" i mimo sprzeciwów swojej ulubienicy, Heleny Modrzejewskiej (Krystyna Janda) ją obsadzić w roli tytułowej a jej rywalkę Antoninę Hoffman (Bożena Adamek) jako Elżbietę I. Oczywiście, stary jak zwykle ma rację. Nie dość że rola trudniejsza to dotychczasowa gwiazda do tego stopnia zlekceważyła niebezpieczeństwo, że nawet nie opanowała wystarczająco dobrze tekstu. To koniec jej palmy pierwszeństwa w Krakowie.

Jakieś 100 lat później do podobnej sytuacji dochodzi w warszawskim Teatrze Współczesnym. W główne role żeńskie wcielają się Halina Mikołajska i Zofia Mrozowska. Ale mimo tego, że wielkie aktorki były w jednym teatrze, że widzowie je kochali a recenzje je uwznioślały, że miały te samo emploi, że po latach m.in. Andrzej Łapicki nazwie je najwybitniejszymi polskimi aktorkami, to była to po prostu wspaniała rywalizacja sceniczna, bez zawiści rosnącej do chorobliwej nienawiści. Bo panie tak naprawdę się lubiły, czemu zresztą Mrozowska dała wyraz po internowaniu Mikołajskiej w stanie wojennym. Ale była jeszcze trzecia zakwalifikowana przez Łapickiego do tego samego grona, ta, która była w stanie iść po trupach być tą numer 1. To oczywiście Aleksandra Śląska. Wielka aktorka i groźna osoba. Kochana przez tych, którym dała się lubić i kochać, od męża - dyrektora Teatru Ateneum poprzez kolegów z teatru na studentach kończąc. Rządziła niepodzielnie teatrem. Zresztą Mrozowska była z kolei wieloletnią partnerką dyrektora Współczesnego, Erwina Axera. Halina Mikołajska z braku trzeciego dyrektora była związana z pisarzem Brandysem. Były to teatry z krótką historią, w większości nastawione na repertuar współczesny.

Ale były w stolicy dwa starsze teatry, z pewnością o największej sławie i historii. Z tą renomą różnie bywało bo Narodowy przeżył dyrekcję Dejmka, wydarzenia marcowe, nadejście Hanuszkiewicza, status sceny PZPR po jego odejściu. Polski był teatrem gwiazd, z niechlubnym skojarzeniem akademickości i ponownie kilkuletnim zaistnieniem na mapie teatralnej stolicy w l. 80-tych wraz z objęciem dyrekcji przez... Dejmka. Narodowy niepodzielnie rządziła Irena Eichlerówna, Polskim - Nina Andrycz. Obydwie stroniły od filmu, starannie dobierały role w teatrze. I tu zaczynają się różnice, Eichlerówna z tymi propozycjami to głównie albo przyjmowała albo odrzucała. Sama z siebie wybrała tylko monodram oparty na listach Zapolskiej ("Ta Gabriela"), oczywiście sama dobierając sobie też reżysera. Andrycz wybierała role i sztuki, które Polski ma wystawić, żeby pani Nina zagrała to, na co miała ochotę i z tymi, na których miała ochotę. W pierwszych latach za partnerów często dobierała sobie partnerów w osobach Czesława Wołłejki i Ignacego Gogolewskiego. Chwilowo Stanisława Jasiukiewicza, do momentu, kiedy usłyszała, co ten wielki aktor sądzi o jej pozazawodowych prowokacjach. Obydwie miały podobnie, lecz różnorodnie, pretensjonalny głos, barwę i zaśpiew, który już wówczas zdawał się archaiczny. Tylko że Eichlerówna - czyli pani Lena umiała tak nim lawirować, że znam ludzi, którzy - uwaga! - dzisiaj uważają ją za naturalną, Andrycz czym bardziej przez lata była przekonana o swojej wielkości, tym bardziej swój głos usztuczniała. A jako żona Cyrankiewicza, była pewna, że jest nienaruszalna w swoim Polskim. I co gorsza - miała rację, nawet po upadku komuny.

Eichlerówny aktorzy i reżyserzy bali się, ale tylko na scenie. Andrycz - bały się głównie aktorki, ale za to zawsze i wszędzie. Była zawistną, złą intrygantką. Eichlerówna dążyła tylko do tego, aby - według jej wizji - wszystko było dla dobra teatru i sztuki. Dziś można słyszeć głosy, że w Polskim Andrycz przyjaźniła się i zapraszała prywatnie do siebie tylko małżeństwo aktorskie Halinę Dunajską i Mariana Łącza. Tak twierdzi ich córka Laura. W dniu dzisiejszym - przynajmniej dla mnie - nieweryfikowalne. Natomiast o Eichlerównie wiemy na pewno, że przyjaźniła się z Małgorzatą Lorentowicz i szanowała Andrzeja Łapickiego. Tu już widać różnice - Andrycz uznawała trzeciorzędną epizodyczną aktorkę, Eichlerówna - jedną z gwiazd Teatru Narodowego. Andrycz nosiła niewidzialną dla innych, ale dla samej siebie już tak - wielką złotą koronę królowej sceny. Eichlerówna była osobą mocno chimeryczną i przywiązującą wagę do szczegółów. Upragnioną rolę każdej starzejącej się aktorki, Raniewskiej w "Wiśniowym sadzie" rzuciła, kiedy się dowiedziała, że hipernowoczesny reżyser nie zamierza postawić na scenie bardzo ważnej dla wydarzeń szafy. Na nic zdały się błagania samego dyrektora, rolę trzeba było powierzyć Elżbiecie Barszczewskiej. To samo w pamiętnych, Dejmkowo-Holoubkowskich "Dziadach". Też miała grać jedną z ciekawszych ról, Panią Rollison. Nie wiem z jakiego powodu ale ostatecznie zastąpiła ją Barbara Rachwalska. Andrycz ról nie oddawała, ani nimi nie rzucała, dostosywawała całe otoczenie do swoich wymagań.

Śląska, Mrozowska, Mikołajska kontra Andrycz, Eichlerówna. Ta rywalizacja byla tak dalece posunięta, że kiedy ktoś pisał artykuł o Teatrze Kobra w l. 80-tych wspommniał, że "grały w nim nawet takie heroiny teatru jak Andrycz i Eichlerówna". Panie nie wystąpiły w czwartkowym cyklu ANI RAZU, w przeciwieństwie do triumwiratu dekadę młodszego.  

Warto też zwrócić uwagę na kontakty interpersonalne i stosunek do nienaruszalności własnej świętości u pań. W 1956 r. Dejmek wystawił w Łodzi sztukę "Święto Winkelrieda", gdzie w postaciach burmistrzowstwa obsadził Andrzeja Szalawskiego i Wiesławę Mazurkiewicz i parodiowali oni małżeństwo Cyrankiewicz-Andrycz. Pani Wiesia - która była o lata świetlne lepszą aktorką od swojej pastiszowanej ofiary - na nieszczęście miała mieć podobne rysy i charakterystycznie zbliżony do niej głos. Kiedy kilka lat później Adam Hanuszkiewicz sprowadzał Mazurkiewicz do warszawskiego Powszechnego, dostał telefon z tajną instrukcją partyjną, że w stolicy "jedna Nina Andrycz wystarczy". Adam, jak to Adam, poradził sobie z takimi groźbami i Mazurkiewicz przebojem zaczęła zdobywanie warszawskich scen od Racheli w "Weselu", ale każdy inny - chyba wszyscy poza Dejmkiem - dałby się raczej zastraszyć. Jak bardzo Andrycz jest słabą aktorką i nigdy by się nie zgodziła na oficjalny pojedynek z Mazurkiewicz widać po "Horrorze (Skandalu) w Wesołych Bagniskach". Andrycz gra to w filmie, Mazurkiewicz-  w słuchowisku. I w pierwszej scenie rozwala pamiętaną z ekranów starszą koleżankę na łopatki. Natomiast w 1989 r. w telenoweli "W labiryncie"  w paru odcinkach pojawia się sparaliżowana aktorka, którą opiekuje się córka jednego z bohaterów. Postać nie jest na nikim wzorowana, wykorzystuje tylko pseudonim Eichlerówna. Zwie się bowiem pani Lena. Gra ją inna wielka, polska aktorka teatralna i radiowa (głównie tym formom się poświęciła), Zofia Rysiówna. Gwiazda Narodowego była podobno nawet tym żartem scenarzystów ucieszona. Pewnie byłoby inaczej - znamy bowiem panią Lenę - gdyby w postać tak się nazywająca zagrała aktorka trochę chociaż gorsza od Rysiównej.

Eichlerówna moim skromnym zdaniem doskonale dawała sobie radę w radio - w "Wezwaniu" jakoś mnie nie urzekła, ale mocno cenię pozycję "Tak jest jak wam się zdaje", "Młodość króla Henryka IV", "Wesele" i "Ciotunia". Głos Andrycz i jego modulacja w radio eksponuje jeszcze bardziej nienaturalność i nieudolność aktorki. Pierwsze przykłady z brzegu - "Barberyna", "Poskromienie złośnicy", "Kongres we Florencji", "Pavoncello". 

Na koniec Andrzej Łapicki o obydwu paniach:

1. ["Lokaj" to] przedstawienie dobrze przyzwoite i na ogół dobrze grane (nawet Andrycz!)"

2. "Ledwo pochowaliśmy go - nowe uderzenie - Eichlerówna. Koniec epoki (...) po Lenie smutno"

Nie wiem co to dla Ciebie piękna muzyka... Ja bardzo lubię słuchowiska muzyczne "Żołnierz królowej Madagaskaru" i "Porwanie Sabinek".

Empty
2023-10-30 10:42

Dzięki za ciekawe opowiesci z zycia gwiazd. Ja tez uwazam ze Eichlerowna daje rade w sluchowiskach natomiast nie sluchalem zdaje sie jeszcze ani jednego z Niną Andrycz. Kiedys dawno temu Andrycz powiedziala szyderczo do poczatkujacej Ireny Kwiatkowskiej : Ty chcesz zrobic karierę???!!! A pozniej po latach na jakims benefisie Kwiatkowskiej oklaskiwala ją bo przecież nie dorównywala pani Irenie pod względem aktorstwa i naturalnosci na scenie moim zdaniem. Co do konfliktów gwiazd Irena Kwiatkowska nie lubila sie z inna swoja konkurentka Hanką Bielicką i choc panie dzielily garderobe i wspólnie wystepowaly nigdy nie przeszly na Ty i jest to dosc znany konflikt choć ja dosyc dlugo nie bylem tego świadom. Co do Eichlerówny to polecam Ci jeszcze ZALOTY  wg G. B. Shawa w ktorym to sluchowisku świetnie zagrala komediową rolę w duecie z W. Hańczą.

Robertus
2023-10-30 10:47

Z Hańczą robiła jeszcze "Kochanego kłamcę" i zdaje się była jeszcze jakaś dwuosobowa rzecz w planie, ale Hańcza dowiedział się o ile większą stawkę ma pani Lena... ;)

Robertus
2023-11-05 09:21

Wysłuchałem "Bonapartego i Sułkowskiego", prawdopodobnie najstarszego zachowanego słuchowiska z moim ukochanym od lat Emilem Karewiczem, to wersja audio spektaklu tzw. Żywego teatru - zdarzały się takie rzeczy w pierwszych latach powojennych. Później rejestrację przejął TTV, niestety w 90% takie teatry na żywo w TVP się nie zachowały. "Bonaparte..." jest ważnym słuchowiskiem, bo zarejestrowano je w rozgłośni łódzkiej, a jak pisał kiedyś Sławomir Olejniczak - uznany reżyser tej rozgłośni, twórca wielu słuchowisk, stare taśmy zostały po prostu w tym mieście wyrzucone na śmietnik przez jakiegoś mądrego decydenta. Zachowały się raczej tylko te, których kopie przekazano do stolicy (nie była to norma) i których nie zagubił bądź nie skasował kolejny artysta archiwista, tym razem ze stolicy.

Spektakl historyczny (czy film jak "Młodość Chopina") na drugim rzucie miał realizować cele biogramu historycznego czy konstrukcji wypadków, przede wszystkim miał udowadniać idee socrealistyczne, w świecie kiedy o w/w nie słyszano. Taki jest i "Bonaparte...". Więc o propagandzie nie wspominam. Capignac w tym przedstawieniu to pierwsza znaczniejsza rola teatralna (filmowych poza dwoma epizodami jeszcze nie było) Emila Karewicza. Pan Emil wspominał tę rolę z rozrzewnieniem, szansa charakterologiczna postaci dała mu możliwość zaprezentowania talentu. Posłuchajcie, toż Karewicz się wyraźnie zaznacza, dopiero w momencie kiedy pojawia się antypatyczny Capignac - szeleszczący papier zaczyna tchnieć życiem, postać współgra z innymi osobami które słyszymy. Niestety wciąż są to role nie umiejące zainteresować nikogo, ja ich historii przynajmniej nie kupuję. Trzeba oddać sprawiedliwość że w obsadzie można znależć trzy inne ważne dla teatru i kinematografii nazwiska - Włodzimierza Skoczylasa, Włodzimierza Kwaskowskiego i Andrzeja Szalawskiego. Niestety aktorzy ci mają niewiele do zagrania w głosie, nawet giną w tłumie. Pierwszy gra adiutanta Capignaca dwaj następni polskich żołnierzy, oczywiście zrekrutowanych ze stanu chłopskiego. Ponieważ sztuka po odgłosach akustycznych zdaje się mieć pozorny przynajmniej, mocno energetyczny przebieg, pozostaje mieć przekonanie, że ci znakomici aktorzy wykorzystali swe znaczne umiejętności przy ruchu scenicznym, mowie ciała czy mimice. Może zresztą i później się rozwijają. Ja mam jednak coś takiego - z utęsknieniem czekam na Capignaca, a gdy znika ze sceny / z taśmy, jestem usatysfakcjonowany młodzieńczą rolą Karewicza, zrobił naprawdę dużo a ja nie czuję potrzeby dalszego obcowania ze sztuką Brandstaettera. 

Jedno mnie tylko niepokoi i niechętnie się do tego przyznaje, jako wyznawca apoteozy talentu Pana Emila. Wszystkie negatywne role mają mniej lub więcej z Brunnera, sympatyczne tony wybrzmiewające cynizmem i ironią. Taki był Jasiczka w "Cieniu", takie elementy miał nawet w miarę pozytywny Mądry w "Kanale", taki był w serialach Teatru Sensacji "Przyznaję się do winy", "Niebezpieczne ścieżki". Niestety zabrakło Karewiczowi reżysera, który by się nad nim pochylił. Bo przecież i genialny Warszawiak z "Bazy ludzi umarłych" ma w sobie coś z Brunnera. Ale już np. epizod Lenoxa w TTV "Makbet", gdzie aktor pracował z Andrzejem Wajdą, jest postacią kompletnie osobną. Także lekarz Rassenamtu w mundurze gestapowca u Różewicza w "Świadectwie urodzenia" to zupełnie inny typ SS-mańca, chyba najbardziej groźny bo przerażająco milczący. U Chmielewskiego w "Jak rozpętałem II wojnę światową" właściwie Brunnera sparodiował, mam wrażenie, że świadomie. Wszystkie mundurowe kreacje Karewicza to niestety dość ograniczone brakiem pracy aktora z reżyserem kolejne lepsze lub gorsze rólki. Czy to u Passendorfera, czy Poręby. 

Zdarzali się reżyserzy, którzy umieli docenić wyjątkowy talent Karewicza i wykorzystywali go na bardzo nie-Karewiczowe sposoby. Taki był Ryszard Ber, który mu zaproponował Tomasza Łęckiego w "Lalce" - rola genialna, na potrzeby aktora i reżysera skierowana w stronę pastiszu, w stronę kreowania safandułowatego gamonia. Po "Stawce..." dwaj reżyserzy, którzy go zakorzenili w świadomości jako Brunnera - Andrzej Konic angażował do czego się da, nawet jak robił kostiumowe "Czarne chmury" to widział go jako kolejną odmianę Brunnera, z racji historycznej przebranego w polskiego magnata-zdrajcę, spiskującego z "elektorskimi". Przy realizacji nieudanego "Życia na gorąco" reżyser współpracował z wybitnymi polskimi aktorami w głównej negatywnej i wielu drugoplanowych, zapominając by jakimkolwiek talentem obsadzić główne role, męską i żeńską pozytywne. Tak znakomite nazwiska pojawiające się czasem na 5 minut czasem na 15, czasem bez wyraźnego powodu snujących się po ekranie cały odcinek. Ale wyraźnie reżyser nie angażował się w ich role, to co widzimy na ekranie to paręnaście osobnych kreacji wynikłych z uwagi na zaangażowanie i pracę samych aktorów. Jakimś tylko cudem w dwóch kolejnych odcinkach, pojawiający się na parę minut w tej samej kompozycji miejsca i postaci [zarozumiały korporant spławiający głównego bohatera] nie powielili samych siebie. Zawdzięczamy to maestrii Andrzeja Szalawskiego i Czesława Wołłejki. Cudowna prywatnie i pierwsza w rolach nieprzystępnych, zimnych kobiet Barbara Horawianka pojawia się by powiedzieć parę zdań, nic nie znaczących i w tym celu z głównymi bohaterami... oddala się od kamery jeszcze bardziej. Kilku aktorów dostaje powielen postaci z innych seriali. Odgłosy "Stawki..." widzimy w rolach Glińskiego, Pietruskiego, Pietraszaka, Fettinga, Bylczyńskiego, Kaliszewskiego, Kuziemskiego, Duriasza, Chamca, "Czarnych chmur" - u Bielskiej, Gwiazdowskiego, zdobywający coraz większą popularność Bista dostaje role podobną do tej z jakiej pokochała go publiczność TVP - Hitlera z "Przed burzą". Pojawia się kilku aktorów niegrających wcześniej u Konica. Zygmunt Hubner i jego żona Mirosława Dubrawska w dwóch różnych odcinkach stwarzają interesujące role. Ciekawe popisy zaliczają też Jerzy Zelnik, Andrzej Stockinger, Grażyna Barszczewska, Andrzej Bogucki, Krzysztof Kalczyński. Jest też kilka środowiskowych żarcików. W rolach poważnych, świadomych lub mimowolnych agentów uwikłanych w losy bohaterów występują aktorzy kojarzeni z komedią, Jan Kobuszewski, Barbara Krafftówna i Andrzej Kopiczyński.  Emil Karewicz oraz Stanisław Mikulski zostają obsadzeni odwrotnie ze zwyczajowymi oczekiwaniami widzów, ale na tym pomysł na aktorów się kończy. Ani temu Karewiczowi za bardzo nie sprzyjamy ani nie stajemy się przeciwnikami Mikulskiego. Albo jedyne po "Wojnie domowej" zaangażowanie pamiętnej Anuli. Tylko, że nie dano pamiętnej amatorce pomocnej dłoni. Lub też zaangażowanie do czołowych ról negatywnych ostatniego odcinka pamiętnych i kochanych przez widzów głównych bohaterów z "Janosika" - Ewy Lemańskiej i Marka Perepeczki. Nieliczne role trafiają do świadomości widza. Nie ma tu znaczenia wielkość roli, tylko jej ciężar gatunkowy i przekazanie tego widzowi. Leszek Herdegen jako czołowy bohater negatywny, a także epizody Jerzego Matałowskiego, Wiesławy Mazurkiewicz, Eugeniusza Kujawskiego, Wandy Majerówny, Zbigniewa Kryńskiego, Józefa Pierackiego. Szkoda, że Konic mocno poważnie i profesjonalnie traktował tylko wybrane przez siebie produkcje - "Stawkę...", "Czarne chmury", "Pogranicze w ogniu", parę teatrów telewizji. Poza wymienionymi pozycjami Karewicz pokazał się u tego reżysera jeszcze jako romansowy agent wywiadu w Teatrze Sensacji „Pocztówka z Buenos Aires” i ukrywający się pod przykrywką szefa pracowni matematycznej, zbrodniarz hitlerowski w krótkoistniejącym Teatrze Sfinks „Równanie Maxwella”.

Drugi reżyser „Stawki…”, Janusz Morgenstern nie eksploatował nadmiernie Karewicza (co oczywiście było mile widziane), ale z rozwagę. Kiedy w 1976 realizuje panoramę polskiego społeczeństwa z l. 1939-43, wydaje się, że są grupy postaci, do których z marszu może zaangażować pamiętnego Brunnera. Przegrani dowódcy kampanii wrześniowej, oficerowie AK i AL., także Abwehry i gestapo. Brać, wybierać. Ale nie z „Kubą” takie numery. Oto Karewiczowi przypada rola, którą ten przyjmuje z przyjemnością a i po latach wspomina z sentymentem. Jest to rola mocno drugoplanowa ale jedyna, którą w przedostatnich odcinku gra aktor z najwyższej półki. Co jest warte zaznaczenie, ponieważ w pozostałych odcinkach – każdym! – aktorów tej klasy i tego poziomu pojawia się około kilkunastu. Widzowie „Polskich dróg” razem z bohaterami przenoszą się z Warszawy i Krakowa na Zamojszczyznę. Na tym terenie działalność partyzancką prowadzi oddział dowodzony przez wrześniowego podchorążego, uwolnionego w ostatniej chwili z rąk gestapo. Stary chłop Szymon Poraj posłusznie wykonuje polecenia władz, oddaje kontyngent, wysyła córkę do katorżniczej pracy u hitlerowskiego bauera. Tymczasem w poszukiwaniu zbiegłej z transportu Porajówny, Niemcy dopadają jego obejście, nie znalazłszy jej mordują żonę Szymona i głuchoniemego syna, a następnie podpalają cały dobytek. Zrozpaczony Szymon dokonuje aktu prywatnej zemsty. Interesują go tylko ci wachmani, którzy pozbawili go rodziny. Swój plan wykonuje, a wraz z planem kończy się osobna, znakomita rola Emila Karewicza. Trzeba przyznać, że Morgenstern miał chyba największą intuicję do kompletowania obsady. Będąc asystentem Wajdy przy „Popiele i diamencie” to on wymyślił Zbigniewa Cybulskiego do roli Maćka, podczas gdy główny reżyser wahał się między Stanisławem Mikulskim a Tadeuszem Janczarem. Ale miał nos nie tylko do zawodowców, też asystując Wajdzie dwa lata wcześniej przy „Kanale” do roli łącznika Zefirka wynalazł w jednej z warszawskich szkół 13-letniego… Jana Englerta. Intuicja nie opuszczała go w samodzielnej pracy. Wiedział, że rola niezniszczalnego agenta J-23 jest dla aktora, którego wcześniej wyperswadował Wajdzie z roli w filmie opartym na powieści Andrzejewskiego. W „Kolumbach” pełno postaci młodych konspiratorów nie ma słabego punktu; przypomnijmy – Jan Englert, Władysław Kowalski, Jerzy Matałowski, Krzysztof Machowski, Marek Perepeczko, Alicja Jachiewicz, Halina Golanko, Jerzy Trela, Karol Strasburger, w „Polskich drogach” przeszedł już samego siebie. Każdy reżyser mając za sobą kompletnie niepowodzenie z aktorem w roli epizodycznej, nie powierzyłby mu w kolejnej produkcji trudnej i ważnej roli prowadzącej. A tak było z Kazimierzem Kaczorem w roli Kurasia. Grającą od lat na ekranie filmowym prawdziwe matki-Polki Ryszardę Hanin wyposażył w brzemię urojonej, prywatnej zemsty, dla osiągnięcia której celów decyduje się na zostanie Niemką. Andrzej Seweryn, który w pierwszych latach po ukończeniu szkoły tak bardzo się starał, szukał, pracował, że większość ról wypadało gorzej niż blado stwarza swoją pierwszą wielką a i porażającą kreację jako młody ideolog nazistowski, okrutny szef warszawskiego gestapo. O Karewiczu już wspomniano. Dodać należy drugą perełkę. Kiedy Henryk Borowski mający grać nauczyciela tańca ciężko się rozchorował i musiał oddać rolę – decydenci zespołowi głowili się kto może na szybko przejąć jego postać – może Tadeusz Fijewski, może Aleksander Dzwonkowski, może Janusz Paluszkiewicz, może… - Kuba przerwał rozważania i wykrzyknął „Zdzisław Maklakiewicz”!. Odbyło się ogólne veto wobec zaskakującej decyzji reżysera ale Morgenstern się uparł, i jak zwykle wygrał. Aktor kojarzony z rolami podrzędnych pijaczków i cwaniaczków stworzył wielką tragiczną rolę a jego taniec śmierci to jedna z najlepszych scen polskiego kina. Karewicz więcej nie zagrał u Morgensterna. Oczywiście szkoda, ale Brunner i Poraj wystarczą za dowód pełnego wykorzystania aktora.

Ciekawie wypada też Karewicz u Hasa w maleńkim epizodziku, przy którym widać większą pracę reżysera niż w wielu rolach prowadzących w produkcjach reżyserów mniejszego kalibru, u Majewskiego gdzie wraz z paroma znakomitymi kolegami wypełniał tło narad oficerów MO i każdy z tych śledczych był osobno zindywidualizowany charakterologicznie, u Rzeszewskiego w komedii muzycznej, u Ślesickiego jako kompilacja postaci dobrego Niemca i prostego człowieka, u Jakubowskiej w ciekawych dramatach psychologicznych, u Jędryki w głównej roli z etiudy wg Marka Hłaski i w dramatycznej roli w serialu młodzieżowym, u Słotwińskiego w paru Kobrach, u Kilkowskiej w tytułowej roli pastiszu angielskiej farsy gdzie bawił się swoim lordem wyśmienicie, u Łomnickiego w charakterystycznym i dopracowanym epizodzie mimo że paradującego w polskim mundurze, u Dmochowskiego wypowiadając końcową i kulminacyjną mowę sejmową, u Rybkowskiego stwarza postać przedstawiciela prawa pozbawiając ją cech jakie nadawał takim postaciom w innych rolach, u Solarza gdzie znakomicie połączył konwencję komediowo-przygodową z zupełnie inną niż dotychczas negatywną rolą hetmana wielkiego z XVIIw., u Łysiaka był typowo nowojorskim inspektorem policji ścigającym szefów mafii, u Barei jak każdy z wielkich aktorów sam pracował nad rolą, co skutkowało bardzo ciekawym epizodem, u Lubaszenki który po latach posuchy powierzył mu charakterystyczny epizodzik otwierający film, u Aleksandrowicza zmagał się z polszczyzną Reja i intonował szlacheckie pieśni barokowe, u Bugajskiego w roli jurnego nauczyciela na emeryturze, u Vegi który utrzymał wszystko co najlepsze z Brunnera dając wrażenie że skoncentrował się głównie na tej postaci w wydaniu klasycznym a wciąż odkrywczym Karewicza, a także jego młodszej wersji po raz pierwszy odtwarzanej przez innego aktora, Piotra Adamczyka (który notabene spotkał się z publiczną gratulacją pierwotnego wykonawcy). Wszystko to mniej lub bardziej ciekawi reżyserzy, ale prawdziwej czołówki piszących się złotymi lub srebrnymi zgłoskami tu niewiele. Oczywiście Has plus Majewski a w drugim rzucie Jakubowska z Rybkowskim. Na brąz zasłużyłby Łomnicki. Ot i wszystko.

Było jednak trzech reżyserów, którzy albo traktowali aktorów - także ulubionych - jak rekwizyty do "natchnionej" wizji, albo którym praca nad całością filmu była kompletnie obca mimo trafnych decyzji obsadowych i kontaktu z interesującymi i ważnymi scenariuszami. Niestety, całościowe dziela Grzegorza Królikiewicza, Romana Wionczka oraz Bohdana Poręby należą do bardzo zmarnowanych filmów. A przecież były to – inscenizacja „Fausta”, rekonstrukcje wydarzeń obydwu wojen: faktograficznego ujęcia wojny z Krzyżakami, konferencji wersalskiej, losów dekryptażu niemieckiej „Enigmy”, losów pierwszego oddziału partyzanckiego II wojny światowej dowodzonego przez legendarnego majora Hubala, wojennych losów generała Sikorskiego, rekonstrukcji losów dowódcy AK, Grota-Roweckiego, ustalaniem nowego porządku przez trzy mocarstwa kolejno w Poczdamie i Jałcie, losów generała Berlinga. Aktor wcielał się tu w historyczne role króla Jagiełły, bohatera dramatu Goethego, generała Sosnkowskiego, ministra Edena czy generalissimusa Stalina.

Wbrew pozorom udało się Karewiczowi w zagranych ledwie 130 rolach radiowych rozwinąć swój wachlarz aktorski i koniecznie o tym wspomnieć [ważniejsze role w TTV wpleciono wymiennie z ważniejszymi kreacjami filmowymi, przy dwóch powyższych akapitach poświęconych wymianie reżyserów]. Podczas pracy na scenach łódzkich zagrał na pewno w kilku różnorodnych słuchowiskach, z których najciekawszymi dla emploi aktora wydają się być pozycje dla młodzieży – miniseriale wg „W 80 dni dookoła świata” i „Winnetou”. Pojawiał się głównie w słuchowiskach Edwarda Płaczka, ale grał także u jednego z najwybitniejszych radiowców - Zbigniewa Kopalki (m.in. w repertuarze Ignacego Krasickiego). Nie da się go zapomnieć w najlepszym polskim wydaniu Philippe'a Marlowe, czyli fascynującej kreacji "Żegnaj laleczko" gdzie stworzył jedną z najwybitniejszych swoich ról. Tak, w radio też można 😉 Słuchowisko kryminalne "Labirynt" to opowieść o trudnym śledztwie kryminalnym w którym na pomoc inspektorowi granemu przez Stanisława Mikulskiego, wyrusza sam naczelnik wydziału śledczego grany przez Karewicza. Bardzo ważną jego rolą jest zagranie słowackiego odpowiednika... Klossa, a tajemnicę jego podwójnej działalności wywiadowczej reżyser słuchowiska pozostawia do wykrycia przez bohaterów w finale („Na dwóch stołkach”). Genialny zabieg. Któż bowiem w 1970 r. podejrzewałby kopię postaci Brunnera do pracy przeciwko Abwehrze. W radiowej wersji znakomitego Teatru Sensacji Pająk "Akcja V" zradiofonizowanej jako "Pilna przesyłka do Londynu" szef gestapo w tamtej wersji będący jedną osobą i grany świetnie przez Janusza Zakrzeńskiego, w serialu radiowym został rozbity na trzy postaci. A każda wyposażona w wybitnego odtwórcę. Sam Zakrzeński znakomicie poradził sobie z rolą, ale cóż dopiero, kiedy siły połączyli Igor Śmiałowski, Emil Karewicz i Czesław Wołłejko. W wieloodcinkowej realizacji "Trylogii" pojawił się w radiowych dwóch pierwszych tomach grając trzy postaci - wojewodę Tyszkiewicza w pierwszej a w drugiej z jakiegoś powodu uznano, że ten sam aktor powinien grać dwóch różnych Czarnieckich - Piotra i Stefana. Najciekawiej, pewnie dlatego że nowe wyzwanie - rywalizacja z głównym bohaterem o laur bohaterstwa a nie dowodzenie tabunami wojsk - wypadł w roli Piotra, komendanta obrony Jasnej Góry. Świetny jest szef wywiadu niemieckiego z czasów I wojny światowej, generał von Sittenfeld w "Żółtym krzyżu" a scena przesłuchania baronowej-lesbijki (Halina Kossobudzka) to oczywiste nawołanie aktorskie do sceny Glassowej z Brunnerem. Kolejna znakomita rola - jeden z zamieszanych w aferę kryminalną u jedynego zradiofonizowanego Quentina - "Kilka dni w Reno", w zwartej grupie z Krasnodębską, Zaczykiem, Śląską, Bartosikiem, Szczepkowskim, Lipowską. Najczęśćiej pojawiał się w słuchowiskach sensacyjnych, wojennych, dokumentalnych. Był aktorem cykli Teatrzyk Zielone Oko; także tych reprezentujących nurt science-fiction, Radiowy Teatr Sensacji i zagubionego przez Polskie Radio wieloodcinkowego cyklu z gatunku crime fiction autorstwa m.in. niezapomnianego Jerzego Janickiego, "Parada oszustów". Nierealistyczne słuchowiska Henryka Bardijewskiego - czemu nie. Rewelacyjny jako kapitan samolotu, który toczy bardzo odpowiedzialną i niebezpiecznę grę w powietrzu - "714 wzywa pomocy". Naładowany emocjonalnie pojedynek i postaci i aktorski miał ze swoim wielokrotnym partnerem, Stanisławem Jasiukiewiczem w filmie "Głosy". Pełen dobroci w rewelacyjnym serialu słuchowiskowym "Łuk triumfalny" jako doktor Veber. Wyczuł klimat Haska w "Szwejku" i nastrój starych krwistych dramatów, czy to w "Białej diablicy", czy w "Pierścieniu generała". W bajce o Szecherezadzie był królem. Znamiennym tytułem dla jego losów kariery była główna postać w "Role Niemców może pan grywać". Ale tytuł miał zadanie mylące, bohater Karewicza w latach II wojny światowej został odebrany polskim rodzicom i wysłany do Niemiec, gdzie miał zostać zniemczony. Po zakończeniu wojny i odnalezieniu osieroconej matki, w teatrze gdzie pracuje jako aktor może występować jedynie w postaci okupantów, gdyż tak mocno pobyt w ojczyźnie Hitlera zaakcentował jego wymowę. Grał w rekonstrukcji sławetnego procesu brzeskiego (komendant twierdzy Kostek-Biernacki) a także losów Hitlera (generał Halder) i Mussoliniego (Italo Balbo). Wcielił się także w postać historyczną z bardziej odległej przeszłości, w "Theatrum w Zamku Ujazdowskim" był królem Stefanem Batorym a w dokumentalnej "Operacji Legumina" wrócił do historii XX wieku i zagrał Winstona Churchilla. Był jednym z astrologów - grafologiem - uwięzionych przez Hitlera, który w pewnym momencie zaczął odczytywać nadzieję w pomocy magii. Pojawiał się też w wieloodcinkowych adaptacjach powieści "Cichy Don", "Przypadki starościca Wolskiego", "Stąd do wieczności", "Gehenna", "Paradyzja", "Ulica Ciemnych Sklepików". W 18 lat po swojej ostatniej roli radiowej, wystąpił w wieńczącej radiografię wielkiej kreacji w słuchowisku "Pacem in terris". Gra intelektualistę, autorytet moralny, wieloletniego działacz opozycji antykomunistycznej. Poznajemy go w dniu, kiedy ma odebrać nagrodę państwową. Ale zachowuje się dziwnie, zamyka się w pokoju hotelowym, nie chce z nikim rozmawiać, unika dziennikarzy. Wkrótce sytuacja się wyjaśnia. Na ceremonię przyjeżdża Krystyna, jego dawna towarzyszka. Teraz właśnie postanawia ujawnić prawdę, dlaczego lata temu Konrad przeżył ubeckie kazamaty. Otóż wówczas podpisał lojalkę i dopiero po 1956 r. rozpoczął działalność niepodległościową. Ale i Krystyna dowie się prawdy po latach. Nie wiedziała, jak bardzo ścisły był jej związek z decyzją Lisowskiego. To są stare sprawy, ich skomplikowane zróżnicowanie, ich niemożność poddania jednoznacznej ocenie jest zrozumiała tylko dla ludzi, którzy przeżyli tyle, co oni. Dla młodych dziennikarzy i BOR-owców wszystko jest zbyt proste. Mając tylko kilkanaście ważnych ról radiowych, zakończył Karewicz swoją karierę na tej scenie wyjątkowo ważną i wielką kreacją. To słuchowisko jest mocne, wręcz miażdżące inteligentnego czy wrażliwego słuchacza, a Karewicz i towarzysząca mu jako dawna znajoma Magda Teresa Wójcik robią ze słuchaczem co chcą. Jeśli pojawiło się wcześniej pytanie, dlaczego tak bardzo obecnie nie radiowych aktorów twórcy zaangażowali do tej audycji, po ich sposobie prowadzenia roli, nie mamy wątpliwości. Rola Lisowskiego jest tak bardzo odmienna od tego nad czym przez lata pracował Wielki Aktor. Przebieg pracy w radio zamyka mocna rola w zabierającym głos odwiecznym sporze o odpowiedzialności i nieujednoliceniu historii. Trochę szkoda, że Karewicz - ale jak i wielu innych aktorów którzy wieńczyli swoje losy aktora filmowego w XXI wieku - w mdłych telenowelach. Ale jak wiele ludzi z jego pokolenia, wielkich aktorów złotego okresu, swoimi większymi lub mniejszymi rolami pokazywali młodszym pokoleniom, jak nawet taki szeleszczący papier można zagrać. Tylko czy młodsi patrzyli...

Uff, rozpisałem się. Ale nikt nigdy nie wspominał o wydawałoby się marginalnej karierze radiowej Emila Karewicza. W przypływie upublicznienia najstarszego słuchowiska z jego udziałem, myślę, że warto było. A także porównać do nie zawsze jaskrawej kariery filmowej. Jako wieloletni wielbiciel talentu Pana Emila, myślę, że nie powinienem mu stawiać nicnieznaczącego pomnika tylko dostrzegać wszystkie i złe i dobre dokonania. Pamiętajmy, że każdy aktor będący profesjonalistą ma w swoim biogramie zawodowym kreacje wielkie, znakomite, bardzo dobre lub tylko dobre, ciekawe, tylko poprawne a i mocne wpadki. Do ostatniej zaliczam z niechęcia ale i zrozumieniem, rzecz którą widziałem ostatnio. Jest rok 1985, a więc już po stanie wojennym. Aktor niedeklarujący uczestnictwa w bojkocie a jednocześnie nie występujący w okresie strajku zawodowego w niczym – ani w telewizji ani w radio. Po zakończeniu okresu abstynencji zawodowej w mediach, uwielbiany artysta pojawia się w zakłamanym serialu o wiele wyjaśniającym tytule – „Jałta 1945”. Partnerują mu w większości aktorzy, dla których stan wojenny nie był odejściem od ról na największej scenie świata. Gra ze swoim wieloletnim partnerem Stanisławem Mikulskim, Krzysztofem Chamcem, Arkadiuszem Bazakiem. Występuje w roli Józefa Stalina. Jak ma tę postać zagrać uczciwy człowiek, nie lubiący „mętnej wody” i z powodu jej atmosferycznego zanieczyszczenia w macierzystym w teatrze korzysta z kombatanckich praw i idzie na wcześniejszą emeryturę? Mimo, że komuna chyliła się ku upadkowi, a Karewicz był jedną z podstawowych ikon popkultury – nie przyjęcie takiej propozycji mogłoby się skończyć różnie. Jak zagrać diabła z fajką w połowie lat 80-tych, kiedy władze nakazują go hołubić a obywatele wiedzą coraz więcej o jego zbrodniach. Wybrał jedno wyjście. Nie grał, mówił tekst, wychodził z roli, przyjął sobie konwencję bycia w całości Emilem Karewiczem ubranym i ucharakteryzowanym na generalissimusa, w odpowiednich chwilach wchodzącej z napisanymi kwestiami. Ktoś powie zachowanie skrajnie nieprofesjonalne, niedopuszczalne, który na scenie grał w inscenizacjach takich wybitnych reżyserów, jak Gall, Dejmek, Korzeniewski, Minc, Warmiński, Rene, Rudzki. Zgadza się, zawodowa wielka klęska, rozegrana na własną odpowiedzialność i zupełnie dobrowolnie. Nie dając Stalinowi Stalina, będąc wciąż aktorem bez próby interpretacji zrezygnował z kolejnego sukcesu zawodowego, osiągając uczciwość jak najzupełniej prywatną. Po 4 latach zagrał Stalina w filmie o Berlingu, wtedy można było już sobie pozwolić na znacznie więcej, niestety nie wiemy jak sobie poradził ponieważ w TVP nie ma żadnej kopii.

Jeśli macie dostęp, polecam wybór niektórych słuchowisk z udziałem - w tym wypadku - Karewicza i odsłuchanie. Na koniec parę zdań o magii udziału w "Cichym Donie". Karewicz gra tu dwie role, najpierw pojawia się jako carski oficer śledczy i przesłuchuje jednego z komunistów (Saturnin Żórawski). Bez dwóch zdań, gra w całości Brunnerem. Ale kilkanaście odcinków gra postać nazwana "Kozak u Kudinowa" i cóż tam robi Karewicz? Wpada do swojego dowódcy i woła - uwaga - dwa słowa "Naboi dawaj!". Jest w tym tyle prawdy, roztrzęsienia, buntu, chęci walki, wreszcie prawdy samej - że nawet jeśli nigdy nie wrócę do tego słuchowiska, to jedno zawołanie więcej niż epizodycznej postaci Karewicza będzie mi na zawsze tkwić w uszach. Magia!

 

Empty
2023-11-05 14:40

A ja 1 listopada natrafiłem w TV(jak co roku kiedyś)po latach na piękny film Andrzeja Barańskiego WSZYSCY ŚWIĘCI z Teresą Szmigielówną w doskonalej obsadzie a w jednej z ról( patrzę ze zdziwieniem po latach!!!)...... EMIL KAREWICZ jako filmowy mąż Anny Polony. Ten film jest jak na film TV niezwykle udany i ma swoja atmosferę dnia Wszystkich Świętych.Do najbardziej udanych ról radiowych Emila Karewicza zaliczam ZEGNAJ LALECZKO i NA DWÓCH STOLKACH.Nie znam calej jego radiografii tak jak Ty Robertusie. Swietny byl tez w KILKU DNIACH W RENO i w LEKCJACH OD ZAWODOWCA.

Dodaj link/komentarz...

Użytkownik: Data dodania:
Link do pobrania:
Komentarz:

Historia ostatnich odwiedzin: